Obudziłem się rano, a w zasadzie słoniowate kroki intruza na klacie schodowej mnie w tym wyręczyły – na szczęście chwilkę przed budzikiem. Po nie udanej medytacji udałem się do kuchni na codzienne rytualne wypicie 0,5 litra wody gazowanej mineralnej z biedronki, ale tej droższej… następnie przygotowałem kawę dla siebie i ciacha w łóżku – ja espresso a ciacho late, bez cukru obie. Trening, zestaw obowiązkowy klasyczny – 200 pompek + 200 nożyc i po świeże bułeczki i szczypiorek i boczuś i cebulkę do sklepiku osiedlowego pomknąłem. Po wyciśnięciu soku z 4 pomarańczy i jednej cytryny rozbełtałem widelcem z rękojeścią z niby kości słoniowej siedem obumarłych kurzych zarodków w celu jajecznicowym – zarodki oryginał ekologiczne z wioski, pysia. Chciałem się jeszcze Panu Bogu poskarżyć że w osiedlowym sklepiku nie ma chlebka chrupiącego tylko krojony w folii i że mi się pęka wyciskacz do cytrusów chromowany, mój ulubiony fetyszystycznie praktyczny gadżet w domostwie. Uwielbiam zacząć dzień w taki sposób, ciacho też lubi, moje ciacho z dziurką:)
Chce mi się popracować z ciekawymi kobietami…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz